MARIANEK wpadł pod tramwaj, w wyniku czego stracił nogę i ogon. Gdyby od razu trafił do lecznicy, prawdopodobnie udałoby się go uratować. Niestety, motorniczy zabrał psa z torów i, choć naprawdę
z trudem przychodzi w to uwierzyć, krwawiącego, maleńkiego psiaka przerzucił przez barierkę, w wysoką trawę, gdzie nikt go nie widział, po czym… odjechał.

Zostawił psa na pewną śmierć w męczarniach. Zrobił tak, chociaż piesek był mały i bez problemu można go było zabrać do tramwaju, a na trasie były przynajmniej trzy lecznice. Pomimo tego, iż miał kontakt z centralą i mógł wezwać pomoc. I wreszcie pomimo tego, iż do udzielenia pomocy zwierzęciu poszkodowanemu w wypadku jest zobowiązany przez prawo.

Zdarzenie widzieli ludzie na przystanku, nie zareagowali. Nikt. Każdy miał oczywiście ważniejsze sprawy niż wykrwawiający się w trawie pies. Nikt go nie zabrał. Ale…

Na szczęście ktoś jednak do nas zadzwonił. Na szczęście koleżanka, która pobiegła ratować Marianka trafiła na taksówkarza, który cierpliwie razem z nią przez pół godziny szukał psa w trawie, a potem bez mrugnięcia okiem zgodził się przewieźć broczące krwią zwierzę do lecznicy. Na szczęście w lecznicy w Tesco na Pojezierskiej była Pani Doktor Ania Mrozek, która udzieliła psu pierwszej pomocy i zorganizowała dalszą opieką lekarską. Na szczęście można wziąć z pracy urlop na żądanie (a Kasia była na okresie próbnym, mamy kryzys itd.). Na szczęście Pan Doktor Aleksander Korzeniowski z Czterech Łap na Ciołkowskiego przyjął nas na prześwietlenie rtg poza kolejką i powiedział to, co chcieliśmy usłyszeć: kręgosłup psa cały!

Na szczęście Pani Doktor Ewa Pacałowska ze Sfory przy Przybyszewskiego zgodziła się zoperować Marianka, chociaż nawet nie była jeszcze w pracy. Na szczęście operacja się powiodła, choć była bardzo skomplikowana. Na szczęście, kiedy o północy Marianek zaczął puchnąć, udało się nam dojechać do lecznicy (tego dnia Kasia z prywatnych pieniędzy wydała już 150 PLN na taksówki). Na szczęście trafiłyśmy w lecznicy As na lekarkę, która nie tylko pomogła, ale i nie wzięła za to ani grosza.

Tylko co z tego, że tyle osób, z tak niebywałym zaangażowaniem i poświęceniem walczy o życie psiaka. Mamy XXI wiek, jesteśmy w Unii Europejskiej, a w dalszym ciągu czująca istota, krwawiąca, z uciętą łapą, potrzebująca natychmiastowej pomocy, jest traktowana jak śmieć, zabierana z torów i wyrzucana przez płot. Wiemy, że w MPK pracuje wielu dobrych ludzi, którzy na co dzień pomagają zwierzętom i bardzo je kochają. Znamy pana motorniczego, który w tramwaju zawsze wozi coś do jedzenia i zatrzymuje tramwaj, żeby postawić miskę z wodą bezdomnemu psu. Niestety, Marianek nie trafił na żadną z tych osób. A na okrucieństwo, jakie go spotkało, nie może być miejsca.

Marianek umarł nad ranem. Chociaż Kasia obiecywała mu, że kiedyś przestanie go boleć, że nauczy się, jak wiele naszych psów, żyć na trzech łapach, i że znajdziemy mu wspaniały dom, gdzie zapomni o wszystkich złych rzeczach. Każdy chciałby mieć takiego pieska, jak Marianek. Uosobienie grzeczności. Chociaż bardzo go bolało, ani razu nawet na nikogo nie warknął. Z pokorą znosił ból, bardzo chciał być głaskany, być przy człowieku. Ewidentnie domowy psiak, którego ktoś wypuścił samego na spacer, lub komuś zginął.

Jedyne, co nas pociesza w tej sytuacji, że umarł w domu, przy człowieku… Nie w samotności, w ciemności, w trawie… I mamy nadzieję, że dzięki podanym lekom tak bardzo nie cierpiał. Tylko tyle mogliśmy zrobić dla Marianka.