KUSEGO pierwszy raz zobaczyłam, jak w pewną bardzo mroźną noc biegł jezdnią. Niestety nie dał się złapać, nie reagował na wołanie, biegł przed siebie. Pomyślałam, że pewnie biegnie tak zdecydowanie, bo zna drogę, pewnie wraca do domu…

Parę godzin później mój mąż otrzymał wiadomość o psie, który bez ruchu leży przy śmietniku, wydaje się, że jest potrącony. Mąż pojechał po psa, który na szczęście żył i raczej nie był potrącony a jedynie bardzo wyczerpany i zmarznięty. Okazało się, że to właśnie Kusy, który kilka godzin wcześniej mijał mnie nie zwracając na nic uwagi. Prawdopodobnie ktoś wyrzucił go z samochodu i biedak próbował dogonić swojego pana. Biedny pies biegł tak długo, jak mógł a później przewrócił się i już tak został.

Kusy został adoptowany, chociaż na początku wydawał się nam nieadopcyjny. Na szczęście lubimy się w taki sposób mylić :))