Niestety, odszedł Lasek. Walkę o jego życie opisywaliśmy na stronie.

Trudno w to uwierzyć, ale takie historie dzieją się w XXI wieku w Polsce. Piesek znaleziony w lesie w tragicznym stanie, umierający. Piesek miał dom, ale “się popsuł i na co komu taki pies – nic z niego nie będzie”. Więc został wrzucony do stodoły i leżał tam dwa tygodnie. Najprawdopodobniej przez cały ten czas nie jadł, nie pił i załatwiał się pod siebie. Wygląda dramatycznie, trochę maskuje to sierść, ale i tak dramatycznie chudy. Śmierdział tak i tak był umoczony w sikach, że w lecznicy musiał być od razu wykąpany, bo mocz wyżerał mu rany.

Ludzie, którzy się o nim dowiedzieli, poszli do gospodarstwa, w którym wcześniej mieszkał, ale psa nie znaleźli. Przeszukali całe podwórze, całą stodołę i ani śladu psa. Według właścicieli ”pewnie się gdzieś wyczołgał”. Raczej ktoś mu pomógł “wyczołgać się do lasu”, bo po zapewnieniach, że chcemy mu pomóc, że właściciele nie będą ponosić żadnych kosztów leczenia, że nie będziemy ich skarżyć, pies “znalazł się” w pobliskim lesie. Całe szczęście, że osoby, które go do nas przywiozły, nie poddały się, nie zniechęciły i pojechały go ponownie szukać w lesie. Pies trafił na sygnale do kliniki Braci Mniejszych, gdzie od razu zrobiono mu badania. Następnie o jego życie walczyła Pani Doktor Karolina z kliniki w Kwiatkowicach. Zamieszczamy jej wspomnienie i naszej Prezeski Anny Jobczyk.

To Lasek w pierwszych dniach:

Tu już u dr Kondal:

Krótkie podsumowanie historii dzielnego psa Laska, który próbował wyzdrowieć z miłości do pani doktor (Anna Jobczyk, Prezes Fundacji Azyl)

Ja widziałam Laska w relacji z panią doktor – on ją bardzo, bardzo kochał. I był naprawdę, choć przez ten krótki czas, szczęśliwy. Chociaż tyle i aż tyle mogliśmy mu dać.

W próbę jego uratowania i przywrócenia mu wiary, że może być lepiej zaangażowanych było bardzo dużo osób: od tych, którzy nie odpuścili, nie poddali się i szukali go w lesie, nie dając mu tam w samotności i bólu umrzeć, przez darczyńców, którzy umożliwili nam walkę o jego życie, przez wszystkie osoby, które wymieniła pani doktor, które dołożyły swoja wiedzę i ogromne zaangażowanie w jego ratowanie i leczenie.

Jednak najważniejszą osobą jest pani doktor Karolina. To ona siedziała przy nim przez wiele nocnych godzin ( mimo, iż lecznica nie pracuje w trybie całodobowym), ratując go z najgorszego stanu, kiedy wszyscy inni się poddali i chcieli go uśpić. To właśnie pani doktor w środku nocy robiłą transfuzję krwi, która w ostatniej dosłownie chwili “zawróciła” Laska z ostatniej drogi i dała mu szansę na miesiąc dobrego życia, w którym miał szansę poznać, co znaczy miłość, troska, pełny brzuszek i ciepłe, bezpieczne schronienie. Tylko miesiąc? Może aż miesiąc. Bo Lasek najprawdopodobniej nigdy wcześniej czegoś takiego nie poznał.

Ogromne podziękowania należą się też partnerowi pani doktor, panu Krzysztofowi, który jest też “cichyM bohaterem” tej historii. To on zawoził panią doktor wielokrotnie w nocy do lecznicy, żeby mogła ratować Laska.

To on zawoził Laska do innych lecznic, kiedy trzeba było wykonać specjalistyczne badania.

Tak wiele osób walczyło o to, żeby Lasek żył, żeby wynagrodzić mu zło, którego doznał we wcześniejszym życiu. Nie udało się, choć nie żałujemy ani jednej chwili i ani jednej złotówki wydanej na jego lecznie.

Bo wiemy, że dzięki temu daliśmy mu to, czego nigdy wcześniej nie zaznał.

Jakże prorocze wydają się teraz rozmowy z panią doktor, która w najlepszych chwilach, kiedy Lasek czuł się już naprawdę dobrze, sugerowała, żeby powoli zacząć mu szukać domu.

Powiedziałam wtedy żartem, że on już przecież znalazł najlepszy dom na swiecie – u pani doktor. Tak też się stało. To był jego najlepszy, ale i ostatni dom. Naprawdę warto było walczyć, by go choć przez chwilę miał.

Lasek we wspomnieniu Doktor Karoliny Kondal

Kolejne wiadomości o Lasku należą niestety do tych najgorszych. Było tak blisko. Kolejna ocena tomografu i wiadomość, że Laska operować można i może w znacznym stopniu odzyskać sprawność wprawiła nas w euforię. Umówiono termin. Długa podróż do Grudziądza miała być wyprawą po nowe życie. Miała, bo niestety przewrotny los zdecydował inaczej. Kolejne badania. Pewne wątpliwości wciąż mąciły myśli o operacji. W USG powiększone niektóre węzły chłonne. Przebyta ciężka niedokrwistość, która po miesiacu czasu wydawała się opanowana, jednak po tym jak babesia się nie potwierdziła pozostała niewyjaśniona. Trzeba było jeszcze raz podjąć wysiłki, przecież trzeba było w końcu postawić diagnozę. Czy to jakaś inna choroba wektorowa? Badanie tego nie potwierdziło. Autoimmunoagresja? Testy autoaglutynacji ujemne. A może…Na dwa dni przed planowanym wyjazdem stało się. Lasuś znów przestał chodzić. Spuchła mu łapka. Powiększyły się węzły chłonne. Białka ostrej fazy wysoko, morfologia znów się pogorszyła, retikulocytów-komórek świadczących o regenaracji-mało… pobraliśmy materiał na biopsję czując już, że diagnoza będzie najgorsza z możliwych. Chłoniak okazał się wyrokiem. A tak było blisko. Żadnej operacji nie będzie, żadnej szansy. Wszystko stało się jasne. Tak silna anemia była spowodowana niszczeniem szpiku przez nowotwór. Podanie krwi, bogatej, pełnej, niemal natychmiast po pobraniu od dawcy przedłużyło psiakowi życie o miesiąc. Tylko. Albo aż.
Po kilku dniach opuchlizna pojawiła się na pyszczku. Zniknął niedawny apetyt, pojawiła się uporczywa gorączka, leki przestawały działać, ulubione pieszczoty przestały cieszyć. Piesek gasł.
Stało się jasne. Pora pożegnać przyjaciela i pozwolić mu godnie odejść.I chociaż wiem, że eutanazja była ostatnim możliwym sposobem w jaki mogłam ocalić Laska przed cierpieniem, nie obyło się bez emocji. 
Mimo wszystko, choć ciężko myśleć jakkolwiek pozytywnie myślę, że wydażyło się dużo dobrego.Ten piesek mógł skończyć żywot sam, w lesie, przekonany, że człowiek jest zły-bije, wyrzuca z domu, nie daje jeść. Lasek żył krótko, ale zdążył przekonać się, że nie wszyscy krzywdzą. Że nie musi bać się dotyku, przeraźliwie płakać. Pokochać człowieka. Spotkał przyjaciół, czułe troskliwe ręce, które nie biły, nie szarpały ani nie straszyły. Które głaskały, dawały jeść, rozpieszczały. Zaznał komfortu, spania na poduszce, w czystości, cieple i z pełnym brzuchem. Machał ogonem, radośnie nas witał i domagał się głaskania. I choć lecznica okazała się ostatnim jego domem, to był tu szczęśliwy. A przecież o to właśnie nam chodzi kiedy odbieramy chore, zaniedbane zwierzęta. A Im nie chodzi o długość życia, ale o jego jakość. Nie znają zegarka ani kalendarza, liczy się ‘teraz’.
Myślę, że w tym miejscu trzeba też podziekować. Nie tylko Wam, Fundacji Azyl za niezłomną wiarę tam, gdzie nikt już nie wierzy. Także dr Wardęszkiewiczowi, za ekspresowa pomoc i zaangażowanie w tzw “nie swojego pacjenta”, a to nie jest niestety częstą cecha wśród lekarzy każdej profesji. Także laboratorium Animallab- za cierpliwe powielanie badań, stały kontakt, czujność  i pomoc w zrozumieniu niejednoznacznych wyników. A na koniec samemu Laskowi. Pieskowi który nie tylko umiał tak w pełni cieszyć się każdym dobrym dniem, który dostał, ale także udowodnił jak ważna jest uczciwa współpraca, ‘gra zespołowa’ i rzetelne, dociekliwe stawianie diagnozy zamiast pospieszne wyciąganie wniosków. Dla mnie ta historia choć bez happy endu to jednak piękna historia.